„Lanckorona. Unikalne miejsca, wyjątkowi ludzie”
4 maja br. ruszyliśmy na wycieczkę do Lanckorony. Niby blisko Dobczyc, pewnie niejeden uczestnik już tam był, ale liczy się przecież wspólny wyjazd, jego atmosfera no i zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego. Taka przecież rola uniwersytetu. Nie obyło się bez przeszkód. Dopadły nas roboty drogowe. Ale widać anioły lanckorońskie czuwały nad nami, bo wraz z naszym przewodnikiem p. Zbigniewem Lenikiem, nota bene siódmym aniołem lanckorońskim (jak sam stwierdził czasami rogatym) dotarliśmy do celu. I jakże by inaczej – obowiązkowe zdjęcie grupy na rynku (ponoć najbardziej stromym w Polsce) na tle rzeźby anioła autorstwa Enrico Musetry.
A na rynku nasz przewodnik, znawca i miłośnik Lanckorony, z wielką swadą snuł historie odległe w czasie i te współczesne, które miały nam uzmysłowić jakim to niezwykłym miejscem jest Lanckorona, niegdyś miasto, a od 1933 roku wieś. Pewnie bez problemu odzyskałaby ponownie prawa miejskie, ale mieszkańcy wcale tego nie chcą! Wolą być klimatyczną wsią.
A miejsce to magiczne. Tu ponoć natchnienie spływa na wszystkich wraz z promieniami słońca. Z tego też powodu każdy szanujący się artysta musiał obowiązkowo bywać nie tylko w Krakowie, ale i w Lanckoronie. Już sama etymologia nazwy tej małopolskiej wsi daje do myślenia. Wywodzi się z niemieckiego i znaczy tyle co korona kraju. Nieźle! I jeszcze te anioły , z którymi stykaliśmy się na każdym kroku.
A zaczęło się niewinnie. Otóż p. Renata Bukowska, ulegając prośbom córki Zuzi, wymyśliła święto anioła. Ten dość sceptycznie przyjmowany przez wielu ( w tym naszego przewodnika) pomysł chwycił. I tak od 2005 roku po brukowanych uliczkach Lanckorony snują się anioły. I to nie byle jakie . Pierwszym lanckorońskim aniołem został Kazimierz Wiśniak, wybitny scenograf, współtwórca Piwnicy pod Baranami, trzecim Marek Grechuta, który sławił Lanckoronę z balkonu willi Zamek, a p. Zbigniew Lennik nasz przewodnik, bez wątpienia w Lanckoronie rozmiłowany- siódmym. Jest już tych aniołów blisko 20. Pierwszego anioła wręczał Kazimierzowi Wiśniakowi Krzysztof Globisz - anioł krakowski.
Ciągnęło tu do tego coraz bardziej sławnego letniska wielu znamienitych gości. Bywał tu Karol Wojtyła, Andrzej Wajda, Krystyna Zachwatowicz, Grzegorz Turnau i wielu krakowskich aktorów, w tym aż czterech Jerzych: Trela, Bińczycki, Radziwiłowicz i Stuhr. Większość z nich kwaterowała w przedwojennej willi Tadeusz, do której niestety nie dotarliśmy. Może następnym razem. A Kazimierza Wiśniaka i Wojciecha Pszoniaka tak zauroczyła tutejsza aura, że osiedli tu na dłużej. Ich domy mieliśmy okazję zobaczyć w czasie spaceru.
Następnym atutem Lanckorony jest jej zabudowa. Charakterystyczne drewniane chałupy z podcieniami, kiedyś dymnikowe, teraz z kominami, kryte gontem, z wejściami do piwnic przed frontami budynków, z szerokimi bramami, robią klimat rynku i odchodzących od niego uliczek. A jak było w środku tych chałup mieliśmy okazję przekonać się w Muzeum Regionalnym. Zresztą nie tylko wyposażenie domów w tym muzeum się mieści. Jest tam cała izba poświęcona Konfederacji Barskiej. W centralnym punkcie na ścianie wisi wielki obraz Artura Grottgera „ Modlitwa Konfederatów Barskich przed bitwą pod Lanckoroną”. Okopy konfederatów (wierzymy na słowo przewodnikowi) znajdują się też na ufortyfikowanej Górze Zamkowej z ruinami zamku kazimierzowskiego z XIV wieku. Ślady konfederacji znaleźć można również w XIV wiecznym kościele pw. św. Jana Chrzciciela. Tam bowiem pod kaplicą Matki Bożej Różańcowej pochowany został jeden z konfederatów – Antoni Orzeszko.
W Lanckoronie zwiedziliśmy też galerię Kazimierza Wiśniaka i przystanęliśmy w Zaułku Animacji, gdzie mieści się teatr lalek. Weszliśmy do jedynej w swoim rodzaju restauracji Chillout pod chmurką i na łące, a jeśli ktoś zechce to również na słomianej leżance. To świetne miejsce, jak to określił nasz przewodnik, do „lumpienia się”.
Byliśmy w kawiarni Arka , w której całe ściany pokryte są znaczkami, a wystrój przypomina galerię. Zresztą galeria ceramiki mieści się po sąsiedzku. A nawet dwie galerie. Znakiem rozpoznawczym jednej są koty, a drugiej ptaki. No i oczywiście jak na Lanckoronę przystało anioły. Jest też druga kawiarnia. Nie mniej stylowa. To Cafe Pensjonat w dawnym magistracie, jedynym murowanym budynku wśród drewnianej zabudowy.
A o rzut beretem od Lanckorony jest sanktuarium bernardyńskie pw. Matki Boskiej Anielskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej ze sławnymi dróżkami kalwaryjskimi. Jak mówi legenda wszystko zaczęło się w Lanckoronie na zamku, gdzie przez okno żona Mikołaja Zebrzydowskiego zobaczyła na górze Żarek trzy płonące krzyże. Dla Mikołaja Zebrzydowskiego był to znak, aby ufundować Kalwarię na wzór Jerozolimy. Dróżkami wprawdzie nie szliśmy, ale przy okazji zwiedzania wielkiej urody barokowego kościoła w Brodach podeszliśmy też do Mostu Anielskiego na rzece Skawince, która na dróżkach kalwaryjskich jest Cedronem.
No cóż. Wiele jeszcze zostało do zobaczenia i pewnie to zachęta do ponownych odwiedzin. Ale czy trzeba pretekstów, aby znów zajechać do Lanckorony? Chyba nie. Najwyraźniej udało się siódmemu lanckorońskiemu aniołowi zauroczyć nas tym miejscem.
Barbara Simon